środa, 29 października 2014

Wyznania



Pamiętacie ten wpis? (o, właśnie ten!)

W czasie czytania polecam włączyć ten utwór.

OK, minęło 19 dni. Złamałam się i poszłam na tę magiczną wagę, któa oblicza poziom tłuszczu, wody, mięśni i innych istotnych elementów ciała.

I co? I dalej mam niedowagę.

Nadal mój wiek biologiczny wskazuje 12 lat.

Jestem trochę odwodniona.

Mam niedobór tkanki tłuszczowej.

Przytyłam 1,4 kg. W mięśniach.

Spaliłam 0,5% tkanki tłuszczowej.

Mam do każdego dania dodawać łyżkę oliwy i jeść orzechy.

Nadal nie jem śniadań.

Od 10 października nawet nie pomyślałam o chipsach.

Nie dostarczam swojemu organizmowi minimum wartości kalorycznych. Bardzo źle!

Wypijam 0,5 l wody na treningu i tyle samo w ciągu dnia. W sumie 1 litr, miały być dwa.

Ani raz nie przygotowałam obiadu do pracy.

Pijam 1 - 1,5 szklanki pepsi dziennie. Sukces.

Jadam 3 - 4 posiłki dziennie (o ile jabłko zaliczamy do posiłków).

3 - 4 razy w tygodniu jem coś smażonego lub fast foodowego. To źle.

Puls spoczynkowy - nie znam. Ale wysiłkowy po 5 treningach zaczął się normować (ok. 155 HR)

Więcej grzechów nie pamiętam.

--

Uzewnętrzniam się, bo każdego dnia prowadzę z samą sobą małą walkę. Ciągle z tyłu głowy cichy głos podpowiada mi, że przecież nie muszę AŻ tyle jeść. Taki mały demon przeszłości, który blokuje możliwość zjedzenia w nocy, po treningu. Pierwszy posiłek koło 10 - 11, a na nogach jestem od 7. Obiad? czasem. Kolacja - z 5 razy w czasie ostatnich 2 tygodni. Każdego wieczoru zajęcia, trening albo spotkanie.Moc obrotów, choć najważniejsze wydarzenia dopiero przede mną.

Nieco zawiodłam. Samą siebie. Byłam przekonana, że w niecałe 3 tygodnie wypracuję więcej mięśni. W stosunku do masy ciała już mam ich za dużo. Dziwne.

Patrzę w lustro: w domu, mieszkaniu, windzie, na siłowni. Powoli przekonuję się, że jednak jestem szczupła. Nawet bardzo. Ale za chwilę widzę te pełniejsze uda i na nowo mam ochotę biec na którąś z maszyn. Ale nie, walczę.

Idę na siłowni na zajęcia w grupie i widzę, że niektóre ćwiczenia lecą bez problemów, a przy innych pokracznie wywijam nie tą nogą co trzeba, albo biorę za dużą piłkę i nie mogę wykonać połowy serii.
Walczę. Złoszczę się w sobie, ale nie poddaję.

Każda wizyta w siłowni kończy się rozciąganiem. Ból pleców chwilami zdaje się ustępować. Mamy progres, choćby na moment, choćby niewielki.

I tak sobie trwam, w tej październikowej, krakowskiej mgle. Każdego dnia przekonując się, jak trudno zniszczyć demony przeszłości.

Ale walczę.

sMiriam

3 komentarze:

  1. Dasz radę!! Ty ruszyłaś tyłek i będziesz mieć piękne wyrzeźbione ciało, na które będziesz codziennie spogladac niż Ci którzy będą siedzieć i nic nie robić, tylko myśleć i patrzeć na efekty innych.
    Z każdym dniem będzie coraz lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jeśli chodzi ci o zgrabną sylwetkę, to styl pisania tego posta jest co najmniej nie na miejscu! piszesz jakbyś umierała, miała raka albo jeszcze gorszą chorobę, a ty po prostu za dużo się kiedyś nażarłaś i teraz płać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie odpowiada Ci styl pisania, to przestań tu zaglądać. Poza tym polecam przeczytać wpis powtónie, zrozumieć (trudna sztuka) i dopiero rzucać hasłami. Akurat w moim przypadku kwestia ćwiczeń i zdrowszej diety jest bardziej skomplikowana - nie chodzi o schudnięcie, tylko odzyskanie kondycji i wysportowanej sylwetki.

      Usuń

Cieszę się, że jesteś i dobrnęłaś lub dobrnąłeś do tego miejsca. Będzie mi miło, jeśli podzielisz się swoją opinią lub historią w komentarzu.
Dodam tylko, że wokół siebie mam tak wielu ludzi, z których zdaniem się liczę, że na wstępie podziękuję za "konstruktywną krytykę".

Oczywiście, to moje poletko i kiedy uznam, że Twój komentarz psuje mi humor (albo jest spamem), to go usunę.

Życzę Ci pełnego uśmiechu dnia (lub nocy) i dziękuję, że jesteś:)
sMiriam